Stulecie lotnictwa


Pierwsze kroki w chmurach


Człowiek o lataniu marzył od zawsze. Jednak pierwszymi lotnikami byli bracia Wright, którzy pierwszy lot wykonali 100 lat temu. Z tej okazji, za zgodą redaktor naczelnej magazynu pokładowego PLL LOT "Kaleidoscope", pani Barbary Florkiewicz, zamieszczam artykuł Joli Madziar pt. "Na przekór grawitacji" ("Kaleidoscope" styczeń 2003).

Na przekór grawitacji

Lot w przestworzach to nie tylko marzenie o niczym nieskrępowanej wolności. To również czysty pragmatyzm. Bo przecież "LOT-em bliżej"


17 grudnia 1903 roku w Karolinie Północnej ranek był raczej chłodny. Historycy tylko przez grzeczność mówią o nim "rześki". Nocą zamarzły wszystkie kałuże w okolicach Kitty Hawk. Poza tym wiało jak diabli. Wilbur włożył wełniane rękawiczki, a Orville czapkę, której przeszło wiek później nie powstydziłaby się Madonna.

Etażerka ze skrzydłami

Trzeci rok próbowali wzbić się w powietrze. Dwaj właściciele sklepu z rowerami od dziecka marzyli o lataniu. Mniej więcej od chwili, kiedy ojciec obdarował ich niewinną zabawką, którą wówczas nazywano chińskim latającym bąkiem, a dziś mówi się o niej model śmigłowca. Znudzeni sklepową codziennością bracia rzucili się więc w wir prac konstruktorskich. Próbowali trzy lata,najpierw wykorzystując szybowcowe doświadczenia Ottona Lilienthala, później dokładając do swojej konstrukcji silnik spalinowy. A że żadna z firm automobilowych nie potrafiła sprostać postawionym przez Wrightów wymaganiom, skonstruowali go sami w zaledwie sześć tygodni. Miał olbrzymią jak na owe czasy moc i ważył grubo poniżej dwustu funtów. Zdecydowanie więcej kłopotu przysporzyło im skonstruowanie śmigła.

Nawet bez Orville`a, oficjalnie pierwszego człowieka, który ujarzmił przestworza, wehikuł Wrightów ważył o wiele więcej niż powietrze. Naoczni świadkowie wspominają, że kiedy wzbił się ponad piaszczysta równinę, wyglądał jak blada ćma. Leciał i leciał... Tyle sugestywne i subiektywne relacje tych, co widzieli cud, prawda jest jednak nieco inna. Latająca etażerka Wrightów podczas pierwszego lotu pokonała zaledwie 36 metrów w czasie nie dłuższym niż 12 sekund, a w dodatku cały czas obok brata biegł Wilbur, trzymając samolot za skrzydło. Drugi lot był znacznie lepszy - 260 metrów w 59 sekund. W 1903 r. to było coś.

"W porównaniu z wieloma mniej lub bardziej nowoczesnymi wynalazkami, takimi jak: telefon, kinematograf, oraz przekazywanie i odbiór fal głosowych, latająca maszyna jest największym ze wszystkich. Wszystkie one były wynikiem wielu badań i umiejętności wnikania w tajemnice praw przyrody. Do rozwiązania problemu silnikowego potrzebna była bowiem nie tyle obserwacja, ile poznanie sposobu przeciwstawienia się niezmiennemu prawu grawitacji, a w praktyce - rzucenie wyzwania przyrodzie" - napisał M.J.B. Davy. Jakby na to nie patrzeć, wynik późniejszy o trzy lata nie budzi już najmniejszych wątpliwości: w 38 minut samolot Wrightów pokonał 39 kilometrów. Jeszcze pod koniec XIX w. podobne odległości i prędkości nie mieściły się w głowie.

Wiatr w oczy

Przed Wrightami człowiek miał kilka koncepcji wzbicia się w powietrze. Początkowo,tj. około 4 tysięcy lat temu, nie wierzył we własne siły i nawet nie marzył o przytwierdzaniu do ramion skrzydeł. Raczej jak perski Kai Kawus mięsem zawieszonym na kiju nakłaniał orły, by ciągnęły po niebie jego rydwan. Dopiero nagła potrzeba wydostania się z kreteńskiego labiryntu zmusiła Dedala do skonstruowania pierwszych skrzydeł. Do ich budowy mityczny architekt użył jednak pierza i wosku - materiałów wielce nietrwałych w warunkach meteorologicznych basenu Morza Śródziemnego. Trudno więc uznać za udaną próbę ustanowienia rekordu wysokości przez jego syna.

W starożytności niebo roiło się od "lotników". Przestworza były wówczas zarezerwowane dla jednostek wybitnych: bogów (m.in. Izis, Erosa i Światowida), władców bądź herosów. Odwilż przyszła w średniowieczu. Latał każdy, kto miał głowę na karku albo wchodził w konszachty z diabłem. I to latał na czym popadło: na kogucie, dywanie, kościelnych wrotach, żaglowcu, miotle... Z czasów prehistorycznych wart wspomnienia jest jednak tylko Weiland, który według legendy miał w XIII w. rozpostrzeć nad Germanią żelazne skrzydła. Startował z wysokiej skały jak ptak, czyli pod wiatr. Dzięki temu stał się pionierem współczesnej aerodynamiki.

Balonowe szaleństwo

Tak naprawdę jednak pierwszy oderwał się od ziemi nie człowiek, ale baran, kogut i kaczka, które do gondoli balonu wsadzili dwaj fabrykanci papieru z Annonay w okolicy Lyonu, bracia Joseph i Etienne Montgolfier. Napełniony rozgrzanym powietrzem papierowo-szmaciany worek (za palnik służył wiecheć podpalonej słomy) nosił szumne imię Ad Astra, czyli Do Gwiazd, i był zwieńczeniem marzeń o lataniu włoskiego jezuity Francesca di Lany. Był 19 września 1783 r. kiedy po ochłodzeniu się powietrza balon Montgolfierów osiadł kilka mil za miasteczkiem, okoliczni chłopi wzięli go za... diabła. A że lud był bogobojny, w ruch poszły kosy i widły. Sam lot trwał 10 minut i przebiegał w spokoju. Pasażerowie znieśli go bez szwanku. Jedynie baran, zirytowany całym zajściem, opuszczając gondolę, paskudnie kopnął swego kolegę koguta.

Dwa miesiące później, 21 listopada, bracia powtórzyli eksperyment. Tym razem zamiast zwierząt posadzili ludzi. Pierwszymi śmiałkami byli Jean Francoise Pilatre de Rozier i markiz Francois Laurent`d Arlandes. Sześć lat później w obecności króla Stanisława Augusta Poniatowskiego podobnego wyczynu dokonał Jean Pierre Blanchard, wynalazca spadochronu i pierwszy człowiek, który balonem pokonał kanał La Manche. Wystartował z ogrodu Foksal w Warszawie, a wylądował po 45 minutach lotu w Białołęce. Poeta Stanisław Trembecki po tym pokazie zapałał taką miłością do baloniarstwa, że ogłosił własny pomysł "bani powietrznej" o napędzie... magnetycznym. Biedak nie miał pojęcia, że własna wybujała wyobraźnia zrobiła z niego balona. Dopiero gdy akademie petersburska i berlińska poddały jego projekt druzgoczącej krytyce, swoją fascynację wyraził w formie ody pod tytułem "Balon".

Tak zaczęła się polska przygoda z balonem. Jej ukoronowaniem było trzykrotne zwycięstwo w zawodach o puchar Gordona Benetta w latach 1933,34 i 35. Dzięki Zbigniewowi Burzyńskiemu, Franciszkowi Hynkowi oraz Władysławom Pomaskiemu i Wysockiemu największe trofeum baloniarstwa można oglądać w Aeroklubie RP.

Do czasów braci Wright balon uchodził za cud techniki. Nadano mu kształt cygara i napędzano silnikiem. Początkowo z woli Nicolasa Josepha Cugnota - parowym, potem zaś dzięki Albertowi i Gastonowi Tissandierom cichszym i lżejszym - silnikiem elektrycznym.

Ptakom podobni

Przez wieki naśladowcy ptaków trzymali się kurczowo teorii Arystotelesa, który twierdził, że tak jak woda podpiera okręty,tak ptaki w locie "podpiera" powietrze. Konstruowali ruchome skrzydła i kazali nimi machać pierwszym aeronautom. Ci machali nimi do znudzenia i... nie odrywali się od ziemi ani na centymetr. Powstawały coraz bardziej absurdalne projekty. Kuriozum były "skrzydło-płetwy" markiza de Bacquevilla. Przytwierdzone do rąk i nóg miały unieść lotnika, wykonującego żabkopodobne ruchy. Markiz nie mogąc znaleźć śmiałka, który zgodziłby się na własnych gnatach przetestować wynalazek, sam "dał nura" w przestworza. Lot był krótki i mało efektowny, podobnie zresztą jak i ladowanie. Jednak z upływem lat jego skok wydłużał się coraz bardziej, a złamane nogi okazały się niewygórowaną ceną za tytuł pioniera francuskiego lotnictwa.

Sir George Cayley i Otto Lilienthal zainspirowani po części baloniarstwem, po części ptasim lotem eksperymentowali z oporem powietrza grubo przed braćmi Wright. I choć projekty szybowca Cayley`a miały ręce i nogi, do ich oblatywania konstruktor wolał używać swego stangreta, który już post factum miał ponoć zrezygnować z posady, wyjaśniając: "Pragnę zwrócić Pańską uwagę, Sir, że najmowałem się do wożenia, a nie do latania".

Inną metodę przyjął Lilienthal. Po latach doświadczeń, w 1891 r. zbudował z prętów wierzbowych i bawełnianej tkaniny swój pierwszy dwupłatowy szybowiec. Niemiec był zwolennikiem teorii, że tylko trening czyni mistrza. Twierdził, że w lataniu zbyt wiele było dotychczas rachunków, zbyt mało eksperymentu. W związku z tym latał nawet po trzy razy dziennie, z każdym lotem coraz lepiej poznając właściwości powietrza. Kiedy wpadł na pomysł, by w swoim szybowcu zainstalować silnik, przydarzył się wypadek. Zaprawiony w bojach z powietrzem Lilienthal popełnił błąd, za który zapłacił życiem. Jednak o jego dokonaniach zrobiło się głośno, nawet w Dayton, rodzinnym mieście Orville`a i Wilbura Wrightów.

Polacy - ptacy

Pierwszy samolot nad Polską pojawił się dopiero w 1909 r. Zaborcy nie spieszyli się z dopuszczeniem nas do wielkiej tajemnicy latania, słusznie uważając, że rozwój polskiego lotnictwa mógłby na nowo rozbudzić narodowowyzwoleńcze zapały. Pierwszym z pierwszych, który zaprezentował Polakom uroki podniebnych lotów, był niejaki Guyot. Po wielu perypetiach z nieprzychylnym wiatrem i kaprysami aeroplanu Francuz wzniósł się wreszcie ponad Pola Mokotowskie, wywołując tym zachwyt warszawiaków i rozbudzając wyobraźnię Stefana Żeromskiego. Po raz kolejny pisarz zamarzył o lataniu i kazał bohaterowi swej niezbyt udanej "Urody życia" skonstruować samolot. Trzy lata przed wydaniem powieści, w 1909 r., w Warszawie powstało towarzystwo Aviata, skupiające 50 miłośników podboju nieba. Od tej pory szło już z górki. Rok później pierwszym austriackim pilotem został Adolf Warchałowski. Do Międzynarodowego Rejestru Pilotów wpisano zaś pierwszego Polaka, Grzegorza Matyjewicz-Maciejewicza, który uzyskał dyplom aeronauty 1 lipca 1910 r. i został wpisany do rejestru pod numerem 152. W tym samym roku Grzegorz Piotrowski położył podwaliny na polskie lotnictwo pasażerskie, ustanawiając na linii Petersburg - Krosztad światowy rekord długości lotu z pasażerem - 37 km. Z kolei 5 września 1911 r. Michał Scipio del Campo obleciał pierwszy samolot skonstruowany przez Polaka Czesława Zbierańskiego. 1 stycznia 1929r. zaś powstały Polskie Linie Lotnicze LOT i LOT-em stało się najbliżej.

Jolka Madziar